Po wyborach prezydenckich w USA w 2016 r., zaczęły powstawać liczne artykuły dotyczące nieprzejrzystej formy przeprowadzenia kampanii przez sztab wyborczy Donalda Trumpa. Pojawiły się również teorie o wpływie Kremla na wyniki wyborów. Obie te sytuacje łączył Facebook, o którym zaczęło być bardzo głośno w mediach. O całej sytuacji, jak również o innych przypadkach szemranych praktyk Facebooka opowiada Siva Vaidhyanathan w swojej książce „Antisocial Media”.
Głównym zagrożeniem ze strony Facebooka, o którym mówi Vaidhyanathan, jest wypaczenie demokracji. Autor w uogólnieniu opisuje działanie algorytmów Facebooka, wyjaśnia jakiego rodzaju treści są na platformie promowane, oraz które mają szansę przyciągnąć największą publikę. Wyjaśnia czemu nadużywanie takiego systemu może mieć zgubne skutki dla społeczeństwa. Antisocial Media przedstawia również skróconą wersję historii Facebooka, starając się pokazać ewolucje serwisu, oraz idei jego założyciela – Marka Zuckerberga – oraz na ile jego zapewnienia i wypowiedzi pokrywały się z działalnością serwisu.
Gdyby zamiast książki, Vaidhyanathan opublikował serię artykułów, nie miałbym większych zastrzeżeń do treści. Muszę nadmienić, że jeśli czytelnik interesował się wcześniej Facebookiem i jego działaniem, zawartość pierwszych rozdziałów będzie raczej przypomnieniem informacji niż odkrywaniem nowych. Nie zmienia to faktu, że są one napisane w interesujący sposób i dobrze się je czyta. Niestety, mam wrażenie, że autor zapomina czasami, że pojedyncze rozdziały powinny stanowić całość. Dwa z nich w szczególności nie pasowały mi do pozostałych. Postaram się je pokrótce opisać.
W pierwszym, autor opowiada o Arabskiej Wiośnie. Podaje opis przygotowań do i skutków rewolucji 25 lipca w Egipcie. Rozdział ten traktuje o rodzaju aktywności, która jest premiowana na Facebooku, czyli takiej, która wywołuje emocje, generuje reakcje, oraz nawołuje do działania. Autor ma tutaj dwa zastrzeżenia: po pierwsze, Facebook i inne media społecznościowe miały o wiele mniejszy wpływ niż im się przypisuje, na organizację ludzi i rozwój wydarzeń w krajach arabskich; po drugie, działania te były chwilowe, nie doprowadziły do zainicjowania dalszych działań.
Zupełnie nie rozumiem tych zarzutów w stronę Facebooka. Wpływ mediów społecznościowych został błędnie określony przez jednego z działaczy na rzecz Egiptu Waela Ghonina. Jego wypowiedź, rozpowszechniona w prasie, chwaliła narzędzia i możliwości dostarczone przez Facebooka. Głupotą ze strony firmy byłoby dementować te informacje, tym bardziej, że platforma faktycznie była wykorzystywana przez egipskich rewolucjonistów i ich popleczników. Mam również wrażenie, że Vaidhyanathan ma wyolbrzymione oczekiwania wobec Facebooka. Nigdy nie miało być to narzędzie wspomagające mozolne zmiany polityczne w państwie. Tak więc wszelkie zarzuty, dotyczące krótkiego działania „facebookowej pomocy”, o ile prawdziwe, nie mają większego sensu. Mark Zuckerberg nie może pisać programów politycznych. Czy jednak w tym nie pomaga?
Najciekawszą częścią książki stanowią dwa ostatnie rozdziały – o wyborach w USA, oraz o skutkach programu „Free basics” (znaną wcześniej jako „Internet.org”). Autor zwraca uwagę na zastraszającą ilość danych, którymi dysponuje o nas Facebook. Pomimo, że „Facebook wie o nas tyle, ile mu powiemy”, wydaje się, że wie więcej niż my sami. Vaidhyanathan wyjaśnia, że kampania Trumpa oraz ingerencja Rosjan bazowała wyłącznie na danych z Facebooka, udostępnionych przez narzędzie targetowania reklam. Współpracownicy Trumpa ani Rosjanie nie przeprowadzili inwigilacji na obywatelach USA – zrobili to oni sami, korzystając z portalu Zuckerberga. Najbardziej niebezpiecznymi elementem tych działań było: niepodawanie autora reklamowanej treści, targetowanie bardzo wąskich grup użytkowników i prezentowanie im wyselekcjonowanych postulatów, działania na rzecz zniechęcenia do głosowania potencjalnych wyborców Hillary Clinton.
Te działania, można uznać prawnie za nielegalne, ograniczyć w jakiś sposób korzystanie z facebooka w celach siania informacji (lub dezinformacji) politycznej. Co jednak, jeśli Facebook wchodzi we współpracę z samym rządem? Tak wygląda rzeczywistość chociażby na Filipinach, gdzie w 2016 roku Facebookiem posłużył się Rodrigo Duterte. Przez uruchomienie w 2015 programu Internet.org, obywatele Filipin otrzymali darmowy dostęp do kilku wybranych stron, między innymi Facebooka. Stał się on Internetem Filipińczyków. Duterte w 2016 roku prowadził swoją kampanię prezydencką głównie przez spersonalizowane reklamy na Facebooku. Obecnie, portal służy mu do siania propagandy, a wśród opozycji nawet terroru. Warto nadmienić, że wspomagają go pracownicy Facebooka, ucząc jak najefektywniej korzystać z dostarczanych przez nich narzędzi.
Książka Antisocial Media jest trudnym do oceny przypadkiem. W zupełności nie zgadzam się z opiniami czytelników, że jest „beznadziejna” albo „słaba”. Czytając tę pozycję od samego początku widać że narracja autora jest negatywna. Vaidhyanathan nie podaje też żadnych rozwiązań problemów, jakie zarzuca Facebookowi. Pomimo moich zastrzeżeń do tej publikacji, uważam że przedstawia wystarczająco argumentów za wprowadzeniem fundamentalnych zmian prawnych, które w jakiś sposób ograniczałyby działalność Zuckerberga. Przez swój negatywny wydźwięk, książka może początkowo odrzucić, ale uważam, że każdy kto korzysta z Facebooka powinien chociaż spróbować j ją przeczytać, w celu lepszego zrozumienia mechanizmów usługi i działań firmy nią zarządzającą.
Autor: Filip Emanuel
Głównym zagrożeniem ze strony Facebooka, o którym mówi Vaidhyanathan, jest wypaczenie demokracji. Autor w uogólnieniu opisuje działanie algorytmów Facebooka, wyjaśnia jakiego rodzaju treści są na platformie promowane, oraz które mają szansę przyciągnąć największą publikę. Wyjaśnia czemu nadużywanie takiego systemu może mieć zgubne skutki dla społeczeństwa. Antisocial Media przedstawia również skróconą wersję historii Facebooka, starając się pokazać ewolucje serwisu, oraz idei jego założyciela – Marka Zuckerberga – oraz na ile jego zapewnienia i wypowiedzi pokrywały się z działalnością serwisu.
Gdyby zamiast książki, Vaidhyanathan opublikował serię artykułów, nie miałbym większych zastrzeżeń do treści. Muszę nadmienić, że jeśli czytelnik interesował się wcześniej Facebookiem i jego działaniem, zawartość pierwszych rozdziałów będzie raczej przypomnieniem informacji niż odkrywaniem nowych. Nie zmienia to faktu, że są one napisane w interesujący sposób i dobrze się je czyta. Niestety, mam wrażenie, że autor zapomina czasami, że pojedyncze rozdziały powinny stanowić całość. Dwa z nich w szczególności nie pasowały mi do pozostałych. Postaram się je pokrótce opisać.
W pierwszym, autor opowiada o Arabskiej Wiośnie. Podaje opis przygotowań do i skutków rewolucji 25 lipca w Egipcie. Rozdział ten traktuje o rodzaju aktywności, która jest premiowana na Facebooku, czyli takiej, która wywołuje emocje, generuje reakcje, oraz nawołuje do działania. Autor ma tutaj dwa zastrzeżenia: po pierwsze, Facebook i inne media społecznościowe miały o wiele mniejszy wpływ niż im się przypisuje, na organizację ludzi i rozwój wydarzeń w krajach arabskich; po drugie, działania te były chwilowe, nie doprowadziły do zainicjowania dalszych działań.
Zupełnie nie rozumiem tych zarzutów w stronę Facebooka. Wpływ mediów społecznościowych został błędnie określony przez jednego z działaczy na rzecz Egiptu Waela Ghonina. Jego wypowiedź, rozpowszechniona w prasie, chwaliła narzędzia i możliwości dostarczone przez Facebooka. Głupotą ze strony firmy byłoby dementować te informacje, tym bardziej, że platforma faktycznie była wykorzystywana przez egipskich rewolucjonistów i ich popleczników. Mam również wrażenie, że Vaidhyanathan ma wyolbrzymione oczekiwania wobec Facebooka. Nigdy nie miało być to narzędzie wspomagające mozolne zmiany polityczne w państwie. Tak więc wszelkie zarzuty, dotyczące krótkiego działania „facebookowej pomocy”, o ile prawdziwe, nie mają większego sensu. Mark Zuckerberg nie może pisać programów politycznych. Czy jednak w tym nie pomaga?
Najciekawszą częścią książki stanowią dwa ostatnie rozdziały – o wyborach w USA, oraz o skutkach programu „Free basics” (znaną wcześniej jako „Internet.org”). Autor zwraca uwagę na zastraszającą ilość danych, którymi dysponuje o nas Facebook. Pomimo, że „Facebook wie o nas tyle, ile mu powiemy”, wydaje się, że wie więcej niż my sami. Vaidhyanathan wyjaśnia, że kampania Trumpa oraz ingerencja Rosjan bazowała wyłącznie na danych z Facebooka, udostępnionych przez narzędzie targetowania reklam. Współpracownicy Trumpa ani Rosjanie nie przeprowadzili inwigilacji na obywatelach USA – zrobili to oni sami, korzystając z portalu Zuckerberga. Najbardziej niebezpiecznymi elementem tych działań było: niepodawanie autora reklamowanej treści, targetowanie bardzo wąskich grup użytkowników i prezentowanie im wyselekcjonowanych postulatów, działania na rzecz zniechęcenia do głosowania potencjalnych wyborców Hillary Clinton.
Te działania, można uznać prawnie za nielegalne, ograniczyć w jakiś sposób korzystanie z facebooka w celach siania informacji (lub dezinformacji) politycznej. Co jednak, jeśli Facebook wchodzi we współpracę z samym rządem? Tak wygląda rzeczywistość chociażby na Filipinach, gdzie w 2016 roku Facebookiem posłużył się Rodrigo Duterte. Przez uruchomienie w 2015 programu Internet.org, obywatele Filipin otrzymali darmowy dostęp do kilku wybranych stron, między innymi Facebooka. Stał się on Internetem Filipińczyków. Duterte w 2016 roku prowadził swoją kampanię prezydencką głównie przez spersonalizowane reklamy na Facebooku. Obecnie, portal służy mu do siania propagandy, a wśród opozycji nawet terroru. Warto nadmienić, że wspomagają go pracownicy Facebooka, ucząc jak najefektywniej korzystać z dostarczanych przez nich narzędzi.
Książka Antisocial Media jest trudnym do oceny przypadkiem. W zupełności nie zgadzam się z opiniami czytelników, że jest „beznadziejna” albo „słaba”. Czytając tę pozycję od samego początku widać że narracja autora jest negatywna. Vaidhyanathan nie podaje też żadnych rozwiązań problemów, jakie zarzuca Facebookowi. Pomimo moich zastrzeżeń do tej publikacji, uważam że przedstawia wystarczająco argumentów za wprowadzeniem fundamentalnych zmian prawnych, które w jakiś sposób ograniczałyby działalność Zuckerberga. Przez swój negatywny wydźwięk, książka może początkowo odrzucić, ale uważam, że każdy kto korzysta z Facebooka powinien chociaż spróbować j ją przeczytać, w celu lepszego zrozumienia mechanizmów usługi i działań firmy nią zarządzającą.
Autor: Filip Emanuel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz